Dlaczego piszę o Jimbaranie a nie o małpiej świątyni w Uluwatu? O świątyni napisano chyba wszystko na wszelkich możliwych turystycznych stronach, a ja chciałam się skupić na tej pięknej stronie życia, w której zawiera się jedzenie. Zwłaszcza pyszne jedzenie na plaży o zachodzie słońca.
Nie przepadam za owocami morza. Zawsze mam wątpliwości co do ich świeżości, a mrożonki zupełnie mi nie podchodzą. Zwykle nawet będąc nad oceanem nie zapuszczałam się w bardziej egzotyczne niż ryba klimaty. Przyjechaliśmy do Jimbaran, a tam...
X knajpek, a w każdej owoce morza. Raz się żyje, wzięłam głęboki oddech i zamówiłam kalmary, ostrygi, krewetki, kraba i asekuracyjnie- rybę.
Również asekuracyjnie dokupiłam najlepszą na świecie gotowaną kukurydzę z masłem czosnkowym. Jak widać, sprzedał mi ją człowiek bez twarzy.
Jeśli chodzi o owoce morza z Jimbaran- uchowało się tylko jedno zdjęcie, tak szybko je wciągnęłam. Nie wiem, czy to dlatego, że wszystko było świeże i niegumiaste, czy to przez przyprawy, czy ten nastrój. W każdym razie- był to jeden z najlepszych posiłków wakacji. A później znów mogłam oglądać piękny zachód słońca.
P.S. Im dłużej tutaj piszę, tym bardziej dociera do mnie, jaką jestem szczęściarą.
No comments:
Post a Comment