Pages

Tuesday 23 September 2014

Wakacje 2014: Zachodnia Australia cz.1, czerwony kurz i delfiny.

No comments:
 


Czyli Kalbarri i Monkey Mia.

Po indonezyjskim leniuchowaniu i nurkowaniu polecieliśmy do Perth. Przespałam praktycznie cały lot, załoga obudziła mnie dopiero tuż przed lądowaniem i wtedy zobaczyłam z okna samolotu czerwoną ziemię, rzadką roślinność i ocean.

Największe wrażenie zrobiło na mnie jednak niebo. Intensywnie niebieskie, bez jednej chmurki. W Szanghaju bezchmurnie niebo spotyka się niezmiernie rzadko, więc tym bardziej to australijskie było dla mnie szokiem.

W Perth zatrzymaliśmy się w zaprzyjaźnionym miejscu na południu miasta. O samym Perth na pewno jeszcze napiszę, ale nie w tym wpisie. Po kilku dniach wypełnionych powitalnymi imprezami, poznawaniem mnóstwa ludzi i chodzeniem na plażę Cottesloe, wybraliśmy się na północ.


Planując naszą północną wyprawę palcem po mapie, nie przyszło mi do głowy o jakiej skali mówimy. To, co wyglądało na maksymalnie sto kilometrów okazywało się czterystoma. Dlatego też ze względu na ograniczony czas, nie dojechaliśmy do Coral Bay, jak sobie po cichu marzyłam.

Pierwszym przystankiem w wyprawie na północ była Pinnacles Desert. Nazwa jest adekwatna do krajobrazu, wszystko jest jałowe, wyschnięte, no pustynia jak się patrzy.


Pinnacles Desert to częsty obiekt żartów wśród mieszkańców Perth - Najbardziej interesujące miejsce w drodze na północ, dobre 200 kilometrów od miasta. No i jeszcze wydmy w Lancelin, po których można jeździć samochodem z napędem na 4 kola. Samochód 4X4 to naprawdę rozsądna inwestycja w kraju, gdzie 80% dróg jest nieutwardzonych. W niektóre miejsca nie wjedziemy innym samochodem.


Wieczorem dojechaliśmy do Kalbarri (Wikipedia podaje, ze stamtąd pochodził jeden z bohaterów serialu "Prison Break"), małego miasteczka nad ujściem rzeki Murchison. Jeden sklep, dwie knajpy, kilka hoteli i kempingów, a dookoła park narodowy Kalbarri.


Następnego dnia wybraliśmy się zobaczyć wąwóz rzeki Murchison - niestety zaspaliśmy i dotarliśmy na miejsce około 12, czyli w porze najostrzejszego słońca. Na parkingu temperatura dochodziła do 42 stopni, w wąwozie było jeszcze gorzej, zwłaszcza, że kompletnie nie wiało. Gorąco w Szanghaju jest wilgotne i duszące, w tym australijskim nawet nie ma szans się spocić, każda wilgoć natychmiast paruje. Po raz kolejny przekonałam się, że mój komfort termiczny znika, kiedy temperatura przekracza 28 stopni Celsjusza. Wgłąb Australii tylko zimą.





I tak było pięknie. Jednak mój klimat to wybrzeże, wiatr i woda. Na szczęście tego w Kalbarri jest również pod dostatkiem.



Nazajutrz ruszyliśmy dalej na północ w kierunku Shark Bay. Po drodze zatrzymaliśmy się w Hamelin Pool, żeby zobaczyć (miłośnicy biolo- i geologii: wstrzymajcie oddech) stromatolity. Stromatolity to formacje skalne powstałe na skutek życia bakterii - najstarsze z nich pochodzą sprzed 3,5 miliarda lat temu.


Kolejnym krótkim przystankiem była Shell Beach, czyli plaża muszelek. Ze względu na unikalne warunki jeden z gatunkow małży upodobał sobie ten konkretny odcinek wybrzeża (ok. 110 km długości). Małże dostosowały się do warunków, natomiast ich naturalni wrogowie nie dali sobie z tym rady. Skutki sa takie, że teraz na plaży nie uświadczysz ani ziarenka piasku. Muszle sięgają na taką głębokość, ze potraktowano je jako surowiec kopalny i do niedawna były one wykorzystywane przemysłowo jako składnik cementu. Gdzieniegdzie można jeszcze spotkać budynki z muszlami wystającymi z murów.



Po drodze zatrzymaliśmy się też przy zatoczce oddalonej trochę od głównej drogi. Nie spodziewałam się, że znajdziemy miejsce, gdzie można oglądać rekiny z platformy widokowej. Niestety, ciągle robię zdjęcia kitowym obiektywem, więc rekinów na zdjęciu brak.


Pod koniec dnia z mnóstwem przerw, dotarliśmy wreszcie do celu naszej podroży - Monkey Mia. W Monkey Mia nie ma nic - jedynie pole namiotowe, schronisko i hotelowe domki. Wbrew pozorom, nie ma tam tez małp. Za to już na parkingu witają nas emu.



Monkey Mia jest popularnym urlopowym miejscem w Australii Zachodniej ze względu na delfiny przypływające na plażę oraz płaszczki, rekiny i krowy morskie  w zatoce.  Jeszcze 20 lat temu można było pływać z delfinami na plaży bez nadzoru rangersow, ale dokarmianie ich zaburzało łowieckie instynkty stada - starszyzna przestała uczyc młode jak samemu zdobywać ryby i ta konkretna populacja delfinow uzależniła się od czlowieka. Teraz pracownicy parku narodowego nadzorują poranne karmienia, a delfiny dostają zaledwie kilka procent dziennego zapotrzebowania na ryby od ludzi.






Płaszczki i rekiny też podpływają blisko, ale raczej wtedy, kiedy nikogo nie ma  w wodzie. Więcej rekinów oraz krowy morskie można zobaczyć wybierając się w rejs katamaranem po zatoce.


Na plaży natomiast grasowały pelikany. Są naprawdę straszne - to wielkie ptaki, a kiedy zbliżają się do Ciebie  z rozpostartymi skrzydłami... Oczywiście nie mam takiego zdjęcia, bo ufając swoim instynktom wzięłam wtedy nogi za pas.


Przyjazny pelikan będzie podchodził spokojnie, z zamkniętym dziobem i złożonymi skrzydlami.


Bądź zapozuje boczkiem, odpoczywając w cieniu.

 Mam jeszcze mnostwo zdjec z wycieczek po Australii Zachodniej i pewnie będę je tutaj sukcesywnie wrzucać. Tymczasem nadchodzi Singapur, Filipiny, a i w Szanghaju dzieje się sporo. Czasem mam wrażenie, ze jestem jak ten chomik w kołowrotku, który im szybciej biegnie, tym szybciej kołowrotek się obraca. Mam zamiar odpocząć w październikowe wakacje - już niedługo!








No comments:

Post a Comment

 
© 2012. Design by Main-Blogger - Blogger Template and Blogging Stuff