Pages

Saturday 13 September 2014

Z dziennika grubasa vol. 3 - anegdoty z sali gimnastycznej

No comments:
 


O moich perypetiach w chińskiej siłowni pisałam już wcześniej, natomiast nie zagłębiałam się w szczegóły atmosfery tutejszych fitness klubów.

Wspominałam już, ze zwierzątka (np. spadające z podwieszanego sufitu szczury) to wierzchołek góry lodowej. Właściwą masę góry lodowej stanowią klienci - a tych w dni robocze jest o każdej porze naprawde sporo.

O 7 rano (godzina otwarcia) przy drzwiach tłoczą się starsze panie w piżamach. Zwykle przychodzą w grupkach i okupują bieżnie bądź steppery i rozmawiają, przekrzykując szum maszyn i muzykę.Na szczęście, starsze panie nie pojawiają się w ilościach uniemożliwiających skorzystanie z maszyn - w przeciwieństwie do porannych pakerów. Poranni pakerzy zajmują wszelkie maszyny siłowe na obu piętrach i okupują je przez dłuższy czas. Rozumiem wykonywanie ćwiczeń w x serach po y powtórzeń, ale kiedy pan przesiaduje na urządzeniu i dyskutuje przez dobre parę minut z panem na maszynie obok, to moje wewnętrzne zen ulatuje precz.

Godziny między 8 a 18 to czas studentów i bezrobotnych drugich połówek zamożnych ekspatów. Oraz osób, które tak jak ja pracowały w weekend i odebrały dzień wolny od zakładu pracy w środku tygodnia. Chyba najlepszy czas na ćwiczenia - ludzie jakoś równomiernie zajmują miejsca, nie czuć tłoku. Jedyne osoby, które będą nam dyszeć w kark w tym czasie, to trenerzy personalni próbujący sprzedać swoje usługi. Słuchawki obowiązkowe.

Po 18 siłownię zalewa pracujący lud miasta Szanghaju. Miejsce na jakiejkolwiek maszynie znajdzie się tylko wtedy, jeśli długo i żarliwie modliliśmy się do wysportowanego Buddy. Na zajęcia fitness miedzy 18 a 21 należy zapisywać się z mniej więcej dwudniowym wyprzedzeniem, a sale i tak zawsze wyglądają na przepełnione.

Jeżeli chodzi o przekrój społeczeństwa na siłowniach, to można spotkać każdego od 20 roku życia wzwyż. Nie dotyczy to jedynie klientów - jedna z siłowni na które chodziłam zatrudniała 80-latka jako instruktora do tai chi z mieczem. Chińska siłownia uczy też akceptacji wyborów innych ludzi - np. w kwestii ubioru. Panowie raczej się nie wyróżniają, natomiast panie, poza standardowymi strojami sportowymi, noszą sukienki, bluzy, wszelkie fasony obuwia. Zdarzają się tez osoby chodzące na bieżni boso. Brnąc dalej w demografię -  kierując się rozmiarami szatni, podejrzewam, ze pan klientek jest więcej niż panów.

Szatnia to w ogóle osobny temat.. Chinki nie mają kompletnie poczucia wstydu spowodowanego nagością, kiedy są wśród innych kobiet, znajomych bądź nie. Normą jest chodzenie dalszych znajomych na grupowe olejowe masaże; oraz wspólne prysznice. Koleżanka z pracy stwierdziła, że nie wyobraża sobie rozebrania się przed chłopakiem. Przed kumpelkami czy obcymi kobietami - nie ma problemu.

Z tego powodu w szatniach na siłowni babeczki spacerują sobie nago, plotkują z koleżankami, rozmawiają przez telefon i absolutnie nie spieszy im się do zakrywania ciała, bez względu na urodę tegoż. Nie przeszkadza mi to, dopóki nagi, europejski element napływowy nie zaczyna konwersacji ze mną. Nie rozmawiam z ludźmi bez ubrań w miejscu publicznym, jestem obrzydliwie pruderyjną konserwą.

Jednak najbardziej zdziwiły mnie kobiety bez żenady stojące w rozkroku przy lustrach, z suszarkami w dłoniach. Panie zapamiętale suszyły sobie włosy łonowe. Znajomi mężczyźni zrelacjonowali mi, że dokładnie takie same sceny można oglądać w szatniach płci brzydszej.

Niestety, ze względu na przeprowadzkę porzuciłam kolejną siłownię łącznie ze wszystkimi jej atrakcjami. Tymczasem zostało mi bieganie, oraz joga w domu. Bieganie po Szanghaju również dostarcza nietypowych wrażeń, ale o tym może kiedy indziej...


Zdjęcie pochodzi z www.cfyc.com.vn




No comments:

Post a Comment

 
© 2012. Design by Main-Blogger - Blogger Template and Blogging Stuff