Pages

Friday 31 October 2014

U chińskiego lekarza

 





Nie wiem, czy ktoś pozazdrościł mi wakacji i rzucił urok, czy to przystosowanie się do smogu, ale zaraz po powrocie z urlopu porządnie się rozchorowałam (a chorowanie w wyniku rzuconego uroku jest zdecydowanie bardziej romantyczne niż bakterie i wirusy) . Oczywiście, bardzo bym chciała, żeby cały świat rozczulał się nade mną i współczuł, ale generalnie świat ma moje życzenia w głębokim poważaniu, wiec zebrałam się i odwiedziłam lekarza.

Tytuł jest przekłamany, bo mój lekarz rodzinny jest Filipińczykiem. Na bezrybiu i rak ryba. Chinkami są za to wszystkie pielęgniarki w różowych kubraczkach jakby ze szpitala dla Barbie.


Jedyna różnica to odcień różu - "moje" pielęgniarki są neonowe. (źródło)


Ogólnie rzecz biorąc, w Szanghaju do przychodni można udać się na dwa sposoby:

1. Pójść do lokalnego szpitala, co jest tanie, ale człowiek jest zdany sam na siebie

2. Pójść do szpitala dla białasów, zapłacić jak za zboże, ale mając wsparcie personelu.

Jestem w tej komfortowej sytuacji, ze z umowa o prace dostałam ubezpieczenie zdrowotne pokrywające wizyty w przychodni z punktu 2. Chociaż z relacji znajomych wynika, ze w lokalnych szpitalach tez nie jest źle, Szanghaj trzyma poziom. Choć łączy się to z koniecznością załatwiania większej ilości papierologii niż opcja, którą praktykuje. W lokalnym szpitalu wygląda to tak, ze po otrzymaniu numerka czeka się w kolejce do doktora A, który po wstępnych oględzinach kieruje pacjenta do lekarza B. Żeby dostać się do lekarza B, trzeba wziąć kolejny numerek i odczekać swoje. Lekarz B zleca badania. Żeby dostać się na badania, należy pobrać kolejny numerek... Widzicie, dokąd to zmierza? A tak całkiem od siebie dodam jeszcze, ze dla mnie największym plusem ekspackich klinik jest personel mówiący płynnie po angielsku. Nie mam na tyle językowej pewności siebie, żeby próbować dogadać się po chińsku z lekarzem, kiedy mam 40 stopni gorączki. Sam szpital wygląda trochę jak hotel, z fontanna na placu, spiralnymi schodami i marmurem na podłodze.

Z mojego doświadczenia - lekarze tutaj lubią przepisać antybiotyk właściwie na wszystko. I jak w przypadku oczywistych infekcji bakteryjnych mnie to nie dziwi, tak przy problemach żołądkowych, bez zlecenia jakichkolwiek badan - odrobinę mnie zmartwiło. Nie uważam, ze antybiotyki to zło, ale wizja zmutowanych i odpornych chorób lekko mnie przeraza.

A co jeśli zdarzy się nieszczęśliwy przypadek i będziemy nagle potrzebować lekarza? Cóż, w Szanghaju może to znaczyć, że najlepiej przygotować się na spotkanie z Najwyższym. Nie widziałam jeszcze na ulicy ambulansu  należącego do publicznej służby zdrowia (za to mamy złote taksówki!), są one zwykle własnością prywatnych klinik. W każdym razie - nie będąc Chińczykiem, należy mieć w kieszeni (portfelu, gdziekolwiek) kartę szpitalna, żeby było wiadomo do gdzie należy delikwenta odwieźć. Później trzeba przeżyć transport - a w godzinach szczytu może być to wyzwaniem, zwłaszcza, ze PODOBNO chińskie ambulanse są średnio wyposażone. Czyli ryzyk - fizyk, c'est la vie. Oczywiście, są szpitale posiadające samoloty i fajerwerki, ale mam nadzieje, że nie będzie mi dane ich wypróbować.

Bo najlepiej to zdrowym być, czego sobie i szanownym państwu życzę.



źródło obrazka tytułowego: www.apavh.org


 
© 2012. Design by Main-Blogger - Blogger Template and Blogging Stuff