Pages

Saturday 21 February 2015

TOP 3 szanghajskiego streetfoodu

No comments:
 


Wygląda na to, że wkrótce ze względów zdrowotnych będę musiała przejść na dietę bezglutenową i  bezmleczną. Na tę okazje przygotowałam tekst żałobny, wielbiący absolutny szczyt ulicznych uniesień kulinarnych, jaki czeka na smutnych Europejczyków* z głowami wypchanymi śmiesznym BHP. Sanepid skończył się na Kill 'Em All. Oto streetfoodu pamięci żałobny rapsod, zaprezentowany w całkiem subiektywnej hierarchii.


3. Shao kao, czyli grillowane wszystko.

źródło: wiki
Najlepsze, co możesz zjeść o 4 nad ranem. Na odważnych czeka wybór mies i warzyw za równowartość złotówki. Panowie grillujący nie certują się ze sproszkowanym chili, także odradzam słabym żołądkom. Grillowane szaszłyki posypane mieszanka przypraw oraz glutaminianem sodu – czego więcej może chcieć głodny imprezowicz w środku nocy? Shao Kao można spotkać na ulicach większości chińskich miast, głównie wieczorem i w nocy. Stoiska sprytnie pojawiają się w okolicach barów i klubów, czekając na nocną klientelę.

Ciekawostka jest, ze chińskie władze swego czasu zakazały shao kao w Pekinie, oficjalnie “by walczyć ze smogiem”. Nieoficjalnie, stało się to już w czasach napięcia miedzy muzułmanami z Xinjiangu (bo shao kao z Xinjiangu właśnie pochodzi) a Pekinem – konkretnie po ataku na placu Tienanmen, za który obwiniono Ujgurskich separatystów. Polityka w szaszłyku.


2. Da bing

W dosłownym, średnio ładnym tłumaczeniu - duże, płaskie, okrągłe ciasto. Opis ten jest dokładny tylko zaraz po przygotowaniu,ale o tym za chwile.

źródło: nicolemones.com
Da bing to najlepsze śniadanie na szybko. Smażony w metalowym naczyniu o średnicy około metra, najczęściej spotykany w wersji podstawowej cienkiej (sezam i szczypiorek), podstawowej grubej (to samo, tylko na cieście o grubości centymetra), oraz wypasionej (chili, sos pomidorowy i sezam), która przypomina nieco pizze. Da bing jest wręcz stworzony do jedzenia w drodze sprzedawcy kroją nasza chińską pizze na niewielkie kawałki i pakują do foliowego woreczka. Ceny różnią się w zależności od lokalizacji stoiska, ale gdziekolwiek orosisz o kawałek za 5 yuanów (da bing jest sprzedawany na wagę, na pewno zaspokoisz pierwszy głód.  


1. Jian bing

Święty Graal jedzenia z ulicy. Świeży, ciepły omleto - naleśnik z sosem i chrupiącą wkładką w postaci smażonego wontonowego ciasta. Sprzedawcy jian bingów pojawiają się na ulicach około 6 rano i można ich spotkać aż do wyczerpania zapasów, co zwykle ma miejsce około 9. Gdyby nie kolejki i fakt, ze jestem wiecznie spóźniona, jadłabym jian bingi codziennie.

źródło: www.travel.cnn.com

Bardzo lubię patrzeć na proces przygotowania tej konkretnej potrawy, jest niemal hipnotyzujący.

Najpierw na okrągłej metalowej płycie ląduje ciasto, które mistrz ceremonii rozprowadza bardzo cienko przy pomocy drewnianego półkolistego narzędzia, przypominającego kształtem otwarty wachlarz. Później wbija jajko (bądź dwa, nasz klient nasz pan!)  które również zostaje potraktowane drewnianym  nibywachlarzem. Szczypta posiekanej dymki, trochę świeżej kolendry. Potem naleśnik jest składany na pół, a do akcji wkraczają sosy: gesty  sojowy oraz chili. Następnie ukoronowanie cudu ulicznej gastronomii:  cienki i chrupiący prostokąt wysmażonego ciasta na pierożki wonton (wonton wrappers, nie mam pojęcia jak to zgrabnie przetłumaczyć). Po czym jian bing jest zwijany, a sprzedawca nacina go metalowa łopatką i taki, zwinięty na kształt litery U naleśnik dostajemy do rak (oczywiście zapakowany w foliowy woreczek...) Jian bing jest na zewnątrz lekko sztywny, w środku miękki od jajka i sosu, a potem znów chrupiący dzięki wkładce (można tez zażyczyć sobie smażoną bułeczkę w roli wkładki, ale moim zdaniem nie warto!).

źródło: www.world-flavor.com

Jian bing powstał podobno, kiedy chińska armia w epoce Trzech Królestw (ok. 200 r.n.e.) zgubiła  wszystkie woki w Shandongu i żołnierzom z tego powodu groziła śmierć głodowa. Kanclerz prowincji Shandong na szczęście miał łeb na karku i zarządził wymieszanie wody z maka (EUREKA) i upieczenie mikstury na miedzianej płycie zawieszonej nad ogniem. Tak zażegnał kryzys, a o dalszych losach armii bez woków historia niestety milczy. Gdyby mądry kanclerz Shandongu nie miał akurat pod ręką niepotrzebnych miedzianych płyt, moje życie dziś byłoby niepełne. Jian bing to z pewnością coś, co będę wspominać długo po mojej wyprowadzce z Szanghaju.


Ale o tym kiedy indziej.




*Europejczyk to w ogóle śmieszne słowo  euro - pejczyk, niewielki pejcz zgodny z normami unijnymi.

** Tak, zdjęcia (poza głównym) nie są moje, gdyż nie jestem w stanie robić fotek jedzenia. Najpierw jem, potem dopiero myślę, jakie to było piękne.

No comments:

Post a Comment

 
© 2012. Design by Main-Blogger - Blogger Template and Blogging Stuff