Ogólnie rzecz biorąc, unikam kupowania jakiejkolwiek odzieży w chińskich butikach jak ognia i wody święconej. Moje BMI oscyluje wokół wartości 22-23 i czuje się z tym w porządku w większości przypadków, ale w chińskim sklepie jestem tłustym monstrum. I obsługa daje mi to to zrozumienia bez pardonu.
Na marginesie- problemem numer jeden było znalezienie sklepu, który sprzedawałby kostiumy bez cekinów, nadruków koni (tak), motyli i tęczowych rzygów. Na 6 piętrach pobliskiego centrum handlowego znalazłam jeden mały sklepik sprzedający gładkie bikini. No to jazda, buszuję między półkami ze szczęściem w oczach bo oto znalazłam moje Święte Graale- jeden czarny, drugi biały. Przez chwilę tylko zastanowiłam się, czy nie zagalopowałam się w rozmiary dziecięce, bo wszystkie cztery trójkąty miały niepokojąco małą powierzchnię. Przejrzałam metki- no jak byk to zwyczajny damski rozmiar. Idę więc do jedynej osoby w tymże sklepie poza mną z nadzieją, że kobieta faktycznie tu pracuje i ma gdzieś pod ladą upchnięte rozmiary gotowe pomieścić moje gabaryty.
Pani ekspedientka zabiera mi wieszaki, po czym bezceremonialnie dźga mnie wyprostowanym palcem w pierś i kręci z dezaprobatą głową. Na takie wybryki natury kostiumów nie szyją. Rzeczona pani ekspedientka zaprasza mnie do działu sportowych jednoczęściowców. Po raz kolejny czuję się dużą kobietą. Gestykulacją i łamanym chińskim dziękuję jej i próbuję tłumaczyć, że takie modele mnie nie interesują. Pani ciężko wzdycha i udaje się na poszukiwania bikini na hipopotama.
Bum, wróciła, trzyma w rękach kostium kąpielowy moich rozmiarów. Uradowana biegnę do przymierzalni, a mina rzednie mi po przeczytaniu metki. Rozmiar XXXL.
XXXL.
XXXL leży na mnie jak ulał.
Relacjonowała dla państwa kobieta- buła.
(Zdjęcie pochodzi ze strony theoutnet.com)
No comments:
Post a Comment